Przed przyjazdem do Indonezji słuchałam poematów od mojej przyjaciółki i innych znajomych na temat jedzenia w tym kraju tysiąca wysp. Oczywiście zdarzyły się relacje pt.: „lepiej zapakuj zupki Knorra, no wiesz żurek, barszcz…” ale znając własne upodobania takie pomysły wydawały mi się profanacją ( na zasadzie: „nie zabiera się drewna do lasu”). Jeśli coś mnie zawiodło to moja słaba wola, która nie pozwoliła mi oprzeć się tym pysznościom. Po dwóch miesiącach obżarstwa żartowałam, że w porównaniu do książki „Jedz, Módl się, Kochaj”, moja wersja podróżniczej relacji będzie miała bardzo krótki tytuł: „Jedz!”. Kropka. 😉
Ten post to SUBIEKTYWNA LISTA dań i przekąsek, które jadłam w Indonezji i które najbardziej mi smakowały, które uważam za najciekawsze lub za najbardziej typowe, które wypada poznać.
Zacznijmy od tego, że Bandung to jedno z tych fenomenalnych miast w Indonezji, gdzie jedzenie uliczne tzw. „street food” jest WSZĘDZIE. Jedzenie jest WSZĘDZIE. Jedzenie wychodzi Ci naprzeciw, a nawet woła za tobą! O tak! Na osiedlach, uliczkach kręcą się sprzedawcy prowadzący swój wózek z jedzeniem i dzwoniący dzwonkiem lub śpiewający nazwę sprzedawanej potrawy. Każda potrawa ma swój własny dźwięk – sygnał. Chcesz uciec? Nie da rady.
Nie mówiąc już o Indonezyjczykach – znajomych, którzy jakimś cudem przejęli rolę twojej ukochanej babci i karmią cię wszystkim co popadnie na zasadzie: „Próbowałaś tego? NIE? Ania! Musisz spróbować!”…..4 miesiące później kilka kilogramów więcej….ale za to jakie szczęście 🙂 Właśnie w Indonezji jedzenie jest powodem radości, a każda okazja czy wymówka prowadzi do posiłku. Jesteś zmęczony? Zjedz! Jesteś smutny? Zjedz. Jesteś chory? Musisz jeść! I tak dalej i tak dalej….Jeśli ktoś powie ci że przytyłeś, nie wymierzamy policzka, tylko bierzemy za komplement;)
Cztery podstawowe sposoby przyrządzania jedzenia w Indonezji to smażenie, grillowanie, gotowanie i duszenie. Najczęstsze to niestety jednak smażenie (goreng). Wszystko jest słodkie, a specjalnością jest specjalny orzeszkowy sos, obecny w wielu daniach jak satay, gado-gado itp., a także mleczko kokosowe.
Często spotykane są przekąski zwane GORENGAN: banany, słodkie ziemniaki itp. w cieście smażone na głębokim oleju!
W Azji podstawą jest oczywiście ryż (nasi). Na śniadanie, obiad, kolację. Śmieję się z moich znajomych Indonezyjczyków, że nie przeżyliby dnia bez swojej porcji ryżu. Możemy zamówić smażony ryż na wiele sposobów.
NASI GORENG
Pomówmy o daniu którego nazwę wszyscy przyjezdni wymawiają po jakimś czasie niczym magiczny refren: „Nasi goreng” – „Smażony Ryż”. Nasi Goreng to praktycznie narodowa ….hm….potrawa. Smażony ryż z Warzywami. Smażony ryż z kurczakiem. Smażony ryż z owocami morza. Smażony ryż z jajkiem. Smażony ryż, smażony ryż, smażony ryż. Głównymi składnikami tego dania są (oprócz smażonego ryżu) Kecap manis czyli słodki sojowy sos, sól, czosnek, szalotki, chilli, cebula, cukier palmowy, ogórek, pasta imbirowo-czosnkowa, czasem czarny pieprz, pasta z krewetek, sos rybny. Danie podaje się z Kerupuk – typem smażonych czipsów oraz przyprawia sambal – sosem chilli.
Nasi Goreng możemy dostać wszędzie na ulicy lub w restauracji. Różnica to tylko sposób podania i cena (10.000 IDR na ulicy do 25.000 IDR w restauracji). Poniżej zdjęcie pięknie podanego Nasi Goreng z jajkiem, dwoma szaszłykami satay i kerupuk w San Gria Resort na Lembang.
GADO GADO i LOTEK
Gado-Gado i lotek to dwa bardzo podobne dania typu sałatka z gotowanymi wcześniej warzywami i oczywiście ryżem polane słodkim orzechowym sosem (innym niż satay) i podawane z czipsami – kerupuk. Zwykle dodatkiem jest ryż typu lontong – ryż formowany w kostki. Mówi się, że lotek to w sumie inna wersja gado-gado. Trudno zapamiętać różnicę między nimi, Lotek ma bardziej imbirowy posmak i używa się do niego nie sałaty ale jarmużu.
poniżej: Lotek z centrum miasta
Restauracja w Paris van Java, ciekawe menu.
Gado-Gado z restauracji w Paris van Java
SATAY
Satay to mięsne szaszłyki z kurczaka, wołowiny, królika lub…konia (ale takiej formy satay nie znajdzie się wszędzie). Podawany zwykle z orzechowym słodkim sosem, kecap manis i ryżem.
poniżej: Uliczny Grill Satay – mnóstwo dymu, więc kucharze zasłaniają całe twarze chustami.
Wszystko leci na ulice, samochody, ale kto by się przejmował 😉
Niżej:
Zdjęcia słynnego Satay Maranggi Cibungur w Cikampek, jakieś 45 minut od Bandung. Ogromny zajazd, w porze lunchu nie wciśnie się tu szpilki. Satay Maranggi słynie z podawanego do mięsa, bardzo ostrego sosu z pomidorami. Uczta dla zmysłów, a mi udało się trafić tam dwa razy. Dla fanów naprawdę ostrych rarytasów. Poleca się zamówić do tego sok z kokosa. Mniam!
PS: To jedno z tych miejsc gdzie jako przyjezdny, czujesz się na widelcu, wszyscy tubylcy odwracają głowy z niedowierzaniem jak bule (tłumacz.:biały człowiek) tu trafił! 🙂
CUANKI my love
Jest takie cudowne miejsce w Bandung, gdzie 5-6 dni w tygodniu stoi wspaniały Pan ze swoim wózeczkiem na kółkach (czyli standardowym pojazdem typu „street food”) z moim ukochanym daniem baso cuanki. To pikantna zupa, do której dobierasz sobie wołowe pulpeciki, rybne pulpeciki, rybne pierożki (my love!). Miks smaków i pikanteria tworzą tak cudowny efekt że na samą myśl cieknie mi ślinka. Jeśli będziecie w Bandung odwiedźcie jl. Karang Sari.
CUMI-CUMI
Po jednej z imprez, Zuza zabrała mnie do małej ulicznej knajpki obok naszego domu na dzielnicy Buah-Batu, zaraz przy uczelni STSI. Odkryłam cumi-cumi jako danie-after party niczym nasz tatar w warszawskich Przekąskach i Zakąskach. I w tej formie go uwielbiam, choć zdarza mi się coraz częściej miewać napady w ciągu normalnych dni na ten specjał. cumi-cumi to kałamarnice, tu przyrządzone w pikantnej wersji, serwowane z ryżem. cumi-cumi smakuje tak samo cudownie, jak się je wymawia. Całus dla naszych kubków smakowych. Wyśmienite.
CAP-CAY
Kiedy chcę zjeść coś lżejszego i zdrowszego zamawiam na lunch cap-cay. To miks warzyw. Nazwa “cap-cay”: oznacza “dziesięć warzyw” i oryginalnie własnie tyle warzyw można było znaleźć w tym daniu. Nie zawsze tak jest, ale wciąż w połączeniu z ryżem to pyszny wegetariański zestaw.
BUBUR KACANG HIJAU
Pewne zdarzenia potoczyły się tak a nie inaczej i na dwa miesiące znalazłam się w tzw. „host family” co oznacza pobyt u mieszkańców danego kraju. Nie była to typowa forma host family, gdyż był to po prostu dom mojej koleżanki- Indonezyjki Kary i jej rodziców. Niewątpliwym ogromnym plusem takiej formy zakwaterowania jest właśnie jedzenie. Rodzina ugościła mnie cudownie, zaopiekowała się mną, gdy leżałam chora na antybiotyku. A co się robi w Indonezji jak jest się chorym? Trzeba jeść! Gdy tylko wychylałam nos z pokoju słyszałam więc: „Ania!Makan?” („Ania! Zjesz?”) potem już nawet bez znaku zapytania. Mama Kary miała przepis na moje wyleczenie : „Tidur, Makan Ania! Tidur dan Makan!” co oznacza: „Spanie, Jedzenie! Spanie i Jedzenie!” W tym cudownym domu pełnym ciepła i wyśmienitych potraw poznałam też mojego indonezyjskiego chłopaka, jak się później śmiałam. Jego imię to bubur kacang. Codziennie rano lub również na kolację upodobałam sobie słodką zupę-deser. bubur kacang to pewnego rodzaju grochówka/zupa/słodki deser/owsianka przygotowywana z fasoli mung, mleczka kokosowego i cukru palmowego . Nasiona fasoli mung podgrzewa się delikatnie razem z cukrem i mleczkiem kokosowym. Bardzo popularne na śniadanie oraz kolację, a nawet przekąskę. Potrawę podaje się z ketam hitam, czarnym kleistym ryżem. To zapewne moja fascynacja mleczkiem kokosowym sprawiła, że gdybym mogła, jadłabym bubur kacang hijau cały dzień. Zerwałam z nim jak tylko się wyprowadziłam….stwierdziłam, że wystarczy już tego słodzenia.
MARTABAK
Martabak to rodzaj placka, przygotowywanego na patelni. Mamy dwa rodzaje. Słony i słodki, a każdy możemy zamówić w chyba dwunastu wersjach, z rożnymi nadzieniami. Totalną dekadencją jest słodka wersja z czekoladą i orzechami, którą oczywiście zamówiłyśmy z Kają. Śpiączka cukrzycowa gotowa. Pierwszy i drugi raz zjadłam słodki martabak rozpływając się w każdym kęsie. Za trzecim razem zemdliło mnie tak, że chyba dostałam jakiejś blokady przed kolejną degustacją. Na podziw zasługują sprzedawcy, którzy stają się mistrzami w swoim fachu i patrząc na cały proces przyrządzania jedzenia stajemy się uczestnikiem smakowitego spektaklu ich zwinnych ruchów rąk. Słona wersja martabak jest tyle razy polewana tłuszczem, że można dostać mdłości od samego patrzenia na ten proces.
Z tego co słyszałam chyba w Dżakarcie, można dostać martabak z Toblerone. Wyjątkowo dekadencka propozycja 🙂
BUBUR-AYAM
Bubur to nic innego jak kleik ryżowy podawany najczęściej z ayam czyli kurczakiem oraz warzywami i przyprawami. Jadłam go również z wątróbką. To częsty wybór Indonezyjczyków na śniadanie. Najbardziej bajerancką wersję spróbowałam w Paris van Java. Był to bubur ayam ze stuletnim chińskim jajkiem! Oczywiście tak zwane “stuletnie” chińskie jajka nie mają stu lat, ale na przykład parę tygodni. Zmienia to kolor białka na galaretkowy czerwony a żółtko na zielony. Miałam nieco oporów ale niepotrzebnie. Pychota!
LUMPIA BASAH
To jedna z pierwszych rzeczy, które spróbowałam w Indonezji. Placek z makaronem, kiełkami, sosem zawinięty w liść bambusa. Podobnie jak z martabakiem i tu zachwyca szybkość i gracja z jaką sprzedawca przygotowuje jedzenie, zapewne przyrządza je tak samo i w tym samym miejscu od lat. Przekąska ta pochodzi z Semarang.
http://www.youtube.com/watch?v=f4jm-OEQxp0
INDOMIE
Na koniec Danie – Obsesja, obecne w każdej indonezyjskiej kuchni, w każdym domu, dostępne w każdym sklepie i w co drugim barze ulicznym: INDOMIE. To nic innego jak makaron – noodle. Sprzedawane w torebce przypominającej nam zupkę chińską, jednak to nie jest zupka a makaron z dodatkami (przyprawy, czasem jajko itp.). Zwykle po ugotowaniu i odcedzeniu makaronu Indonezyjczycy podsmażają go na patelni (stąd nazwa mi goreng/mie goreng – smażony makaron, Indomie to nazwa marki makaronu, którą używa się zamiennie) Dla mnie Indonezyjczycy nie potrafią żyć bez ryżu i tego właśnie makaronu. Czasem jedzą dwie rzeczy razem! Ponieważ Indomie jest tanie, nazywa się je tzw, “survival kit” ( “niezbędnik” czy “zestaw umożliwiający przetrwanie w trudnych warunkach” )
W tym miejscu wrzucam ciekawy filmik obrazujący na 5 sposobów jak można wykorzystać Indomie. Chyba nie trzeba udowadniać jak bardzo kochają go Indonezyjczycy 🙂